Wyspy kanaryjskie. Fuerteventura rowerem
Trasy rowerowe południowej Fuerteventury
Dzień pierwszy
Na lotnisku uderza nas upał. Jest końcówka stycznia a wszyscy wciskają kurtki i bluzy do plecaków. Jesteśmy na wyspach kanaryjskich. Wybraliśmy Fuerteventurę, najbardziej płaską z wysp kanaryjskich, z myślą by odpocząć i przy okazji urządzić kilka wycieczek rowerowych. Na miejsce pobytu wybraliśmy miejscowość Costa Calma. Czy to był dobry wybór dopiero się przekonamy.
|
Dodaj napis |
|
Costa Calma - wycieczka rowerowa na drugą stronę wyspy |
Wycieczka
pierwsza - 1 lutego 2016
Costa Calma
– La Pared – 21 km
To była
pierwsza próba pedałowania na wyspach kanaryjskich. Co prawda wybrałam
najbardziej płaską wyspę ale i tak trochę się obawiałam podjazdów. A droga już od hotelu ostro opadała w dół.
Ruszyliśmy dzielnie i po chwili pedałowaliśmy pod górę. Samochody wyjeżdżające
z miasta mijały nas dużym łukiem, jednak upał szybko dawał się we znaki.
Pobocze było szerokie na tyle, że dawało możliwość odpoczynku pod pretekstem uzupełnienia
płynów. Po raz pierwszy pedałowaliśmy między palmami i na pustyni. Bo krajobraz
jaki się roztoczył przed nami po wyjeździe z Costa Calma to była własnie
pustynia, porośnięta niewielkimi kępkami trawy. Był początek lutego, my w
krótkich spodenkach i koszulkach, upał który gasiliśmy butelkami wody. Jednak jazda
wśród samochodów nie należy do tego co lubię najbardziej i gdy zauważyliśmy
możliwość zjazdu odbiliśmy w lewo. Wjechaliśmy w granice parku narodowego, w szutrowy
zjazd skręcały również samochody. Jak się okazało skręcały na punkt widokowy. Droga
szutrowa, kamienista o jakości
przypominającej drogę otaczającą Vrańskie jezioro w Chorwacji. Początkowo
trudno było po niej jechać ale dość szybko się przyzwyczailiśmy, na szczęście
wypożyczyliśmy odpowiednie rowery. W ten
sposób umordowani i spoceni dotarliśmy do La Pared – zagubionej wioski, którą odwiedzają chyba tylko serferzy. Przypięliśmy
rowery, zeszliśmy na plażę i obserwowaliśmy
trening serwerów po czym udaliśmy się na tapas. Miasteczko La Pared jest niewielkie, nastawione
na serferów, fale rzeczywiście były duże i chyba nawet był zakaz kąpieli na plażach. Na puste plaże z białym piaskiem prowadzą schody wykute w kamieniu. A czasem trzeba umiejętności aktrobatycznych by dotrzeć na plażę, bo ułatwień brak.
|
wyjazd z Costa Calma - jeszcze w cieniu |
|
droga na punkt widokowy |
|
plaże w okolicach La Pared |
|
Plaża w La Pared |
|
La Pared |
|
La Pared - zieleń jest tam gdzie podlewają |
Wycieczka
druga :
Costa Calma
– La Pared – 20 km
Postanowiliśmy
ponownie pojechać do La Pared ale tym razem droga szutrową. A poza tym
chcieliśmy dotrzeć rowerami do drugiego brzegu wyspy. Costa Calma jest położona
w najwęższym miejscu Fuerteventury, dlatego można dotrzeć na drugi brzeg nawet
na piechotę. Okazało się, ze za miastem i ostatnimi hotelami jest zbudowany
wygodny tunel umożliwiający bezpieczna przeprawę na druga strona szosy. W tym
sposób wjechaliśmy na teren parku, gdzie były nawet wyznaczone ścieżki do trekkingu.
Oznaczenie nie jest zbyt dokładne, ale czy pojedziemy bardziej w prawo czy w lewo nie
miało większego znaczenia bo ścieżki pojawiały się i znikały. Napotykaliśmy
piechurów niekiedy przygotowanych na trekking (wygodne buty do trekkingu itp.)
a czasami w klapkach i sukienkach. Ja współczułam takim spacerowiczom - a oni nam – co uzgadnialiśmy w trakcie
przystanków. Dla nich jazda drodze pełnej kamieni i piasku byłaby niemożliwa my
współczuliśmy im z podobnego powodu (nam spacer w tym upale po pustyni wydawał
się okropnym pomysłem). Dotarliśmy do
drugiej strony wyspy. Okazało się, że jest tam przepiękne wybrzeże, puste
plaże z białym piaskiem. Na niektórych można było spotkać naturystów lub
plażowiczów złaknionych samotności. Czas
nas gonił i ruszyliśmy do La Pared. Droga okazała się nie tak łatwa
ponieważ postanowiliśmy jechać jak
najbliżej brzegu morskiego. Ech nawyk wyniesiony znad Bałtyku. Na wyspach
kanaryjskich taka próba mnie zdaje egzaminu. Brzeg jest piękny ale urwisty,
dojście do oceanu odcięte przez skaliste brzegi. Często widzieliśmy piękna
zatoczkę ale by do niej dojść trzeba było nadłożyć drogi i ominąć urwisko. I
tak pchając w większości rowery powoli zbliżaliśmy się do celu
czyli La Pared. Z biegiem czasu zaczęłam mieć wątpliwości czy dotrzemy czy
czeka nas śmierć z pragnienia wśród piasków Lanzarote – rowery nie miały bagażników
i zabraliśmy tyle wody ile się mieściło w plecakach. Znaleźliśmy się na
całkowitym pustkowiu i chyba dosłownie jeden domek wyglądający jak białe rancho
z westernów majaczył nam w oddali. La
Pared stała się wybawieniem. Mimo wszystko do Costa Calmy nie wracaliśmy szosą.
Po prostu nie ładowaliśmy się w bezdroża tylko staraliśmy się trzymać mniej
więcej wytyczonych ścieżek trekingowych. Mniej więcej bo oznaczenie naprawdę
nie jest zbyt widoczne. W każdym razie doszliśmy do wprawy w jeździe po
bezdrożach i trasa do La Pared wydawała się w następnych dniach fraszką. Oprócz
pięknych choć dzikich widoków atrakcją są wiewiórki berberyjskie. Nie
dostrzegliśmy ich podczas pierwszej wycieczki a drugiego dnia ledwo
stwierdziłam, że nie widać wiewiórek to jedna zaczęła wchodzić między szprychy
roweru.
|
Droga na drugi brzeg wyspy |
|
Drogowskaz? |
|
Zagubieni pośród wydm |
|
zejście na plażę |
|
trening |
|
łatwa droga powrotna |
|
Ciekawska wiewiórka |
Wycieczka trzecia:
Costa Calma
– Morro Jable - Costa Calma
Ośmielona
dotychczasowymi wyprawami porwałam się na wycieczkę do Moro Jable. Ruszyliśmy w
kierunku Moro Jable, ruch samochodów był dość duży ale na szczęści przez
większość trasy można było korzystać z wygodnego pobocza. Z biegiem czasu
wspinanie się po pagórkach i znoszenie przejeżdżających samochodów wychodziło
mi coraz lepiej. Usiłowaliśmy odnaleźć mniej uczęszczaną przez samochody drogę
i zbliżaliśmy się w kierunku wybrzeża. Ale napotykaliśmy tylko hotele będące
plamą zieleni na pustynnym krajobrazie. Przy hotelach palmy, rażąca zielenią
trawa, niedaleko urwisty brzeg morza i oczywiście widok na piękne plaże
Sotavento. Wspinamy się już umordowani (w każdym razie ja) pod kolejna górkę na
której szczycie widać hotel, przystanek autobusowy i grupę ludzi. „Na nas tak
czekają” zagaduję męża w sumie po to by jechać wolniej. „Na was, na was”
odpowiada ktoś po polsku i tak przywitały nas oklaski niczym na finale
maratonu. To były już przedpola Morro Jable. Ujrzeliśmy hotele i wreszcie ścieżkę rowerową
biegnąca najpierw przy hotelach a potem
wzdłuż brzegu morskiego. Minęliśmy latarnię morską położoną na
szerokiej plaży. Droga do niej wiodła drewnianym pomostem (podczas przypływu
tylko w ten sposób można się do nie dostać. Im bliżej miejscowości tym więcej
ludzi na promenadzie wiodącej wzdłuż ścieżki rowerowej i knajpek. Po odpoczynku
w Morro Jable postanowiliśmy udać się w kierunku Cofete. Początkowo pod górkę
asfaltem, potem szutrową drogą, która zaczyna się z portem. Szutrówką jeżdżą
samochody i przeróżne pojazdy (coś w rodzaju
quadów), którymi wyprawiają się turyści na wycieczki. Rowerzystów również
pełno. Droga jednak nie była łatwa bo już byliśmy zmęczeni a górek nikt nie
zniwelował . Zawróciliśmy, wycieczkę na kraniec półwyspu odkładając na później.
|
wyjazd z Costa Calma |
|
między wzgórzami półwyspu Jandia |
|
piękne plaże Jandii |
|
Hotele na pustyni |
|
pomost wiodący do latarni |
|
latarnia |
|
droga rowerowa wiodąca do Morro Jable |
|
deptak w Morro Jable |
|
odpoczynek w knajpce na wybrzeżu |
|
widok na port |
Wycieczka
czwarta:
Costa Calma - plaża Sotavento - 9 km
Postanowiliśmy
dać odpocząć rowerom (a tak naprawdę własnym mięśniom i siedzeniom) i udać się
na plażę. Ale szkoda było pięknego dnia by leżeć na ręczniku, ręczniki
zabraliśmy do plecaka by dotrzeć na piechotę do pięknych plaż Morro Jable. W
Costa Calma są przepiękne plaże ale chodziło o wycieczkę. Plany były dobre ale
na Bałtyk. Oczywiście nie uwzględniliśmy
przypływów, skał i upału. Wędrowaliśmy po plaży ale musieliśmy od czasu do
czasu pokonywać śliskie kamienie i skały. Czasem przechodziliśmy po skałach, czasem
po wodzie. Pod skałami kryły się skorupiaki. Trzeba było iść po wodzie poświęcając sandały bo nie opłacało się co
chwile wkładać i zdejmować butów. W każdej zatoczce oddzielonej skałami
znajdowała się plaża, leżaki oddzielona najczęściej zasłonami od części
niepłatnej. Wiele z nich było przeznaczone dla naturystów. Wydaje mi się ze
były oddzielone tak jakby gęstszymi zasłonkami. Naturyści oczywiście
przechadzali się od skał do skał stanowiących granice zatoki a najczęściej byli
w wieku bardzo podeszłym. Nam to raczej
nie przeszkadzało tyle że czuliśmy się trochę nieswojo wdzierając się na plaże
tak jakby nie dla nas. Ale spotkaliśmy rodziny z Polski najwyraźniej tym faktem zniesmaczone.
Radzę w takim przypadku wybierać hotele w większych miejscowościach. Tam mimo,
że całkiem naturyzmu uniknąć się nie da, prawie wszyscy opalają się topless ale
można minimalizować zetknięcie ze światem podstarzałych hipisów naturystów. Jak
zwykle trudy podróży okazały się większe niż oczekiwaliśmy, rozłożyliśmy się więc
w miejscu będącym mekką surferów i obserwując ich zmagania plażowaliśmy
korzystając z obecności baru.
|
plaża w Costa Calma, 18.40 czasu zimowego, początek lutego |
|
spacer po skałach |
|
ani skały ani plaża |
|
trzeba się schować przed słońcem i odpływem |
|
plaża Sotavento |
|
plaża w Sotavento |
|
Sotavento |
Corralejo - Faro del Toston - 40 km
Okazją do tej wycieczki był wypoczynek na Lanzarote. Podczas pobytu na Fuerteventurze, północ zwiedziliśmy tylko za pomocą samochodu więc postanowiliśmy nadrobić zaległości. Był to również sposób by uniknąć silnych wiatrów wiejących chwilowo na Lanzarote - na Fuerteventurze wiatr maił być słabszy o temperatura wyższa. Promy odpływają z Playa Blanca więc zaparkowaliśmy samochód na dużym parkingu przy porcie i popędziliśmy na prom już gotowy do odpłynięcia. Trafiliśmy na tańszy osobowy prom - Lineas Romero, ostatni powrotny rejs miał się odbyć o 17.30 - trochę nas to czasowo ograniczało, mimo że w pierwszym lepszym rent biku wypożyczyliśmy rowery. Mieliśmy zamiar nadbrzeżną trasą dotrzeć do El Cotillo, zjeść obiad w jednej ze znanych knajpek i wrócić szosą. Nad Lanzarote kłębiły się chmury ale było ciepło, często wychodziło słońce i wiatr z biegiem czasu wzmagał się coraz bardziej. Ale to nie z powodu wiatru nie zrealizowaliśmy planów i dotarliśmy tylko do latarni morskiej. Przyczyną opóźnienia była malownicza droga biegnąca wzdłuż wybrzeża, pełna pięknych widoków. zatoczek pełnych surferów ale jej nawierzchnia była fatalna - tarka, na wyślizganej drodze utrudniała poruszanie się rowerami. Prawdopodobnie pomogłoby pomóc wypożyczenie lepszych rowerów.
|
plaża i knajpka niedaleko Corralejo |
|
domowa salina |
|
plaża z muszelek koło Corralejo |
W sumie pokonaliśmy zaledwie 40 km ale nie mieliśmy wiele czasu - musieliśmy zdążyć na prom, wiatr się wzmagał, w jednym z rowerów chwiało się siodełko a ja boleśnie odczuwałam wszystkie wyboje.
|
kozy na Fuerteventurze |
|
tarka na drodze |
Droga, mimo że bez wzniesień dała nam się bardzo we znaki więc myślę, że bez solidnego przygotowania (albo roweru z super amortyzacją) ciężko będzie ją pokonać. Ale mimo wszystko jest to najlepszy sposób na posmakowanie piękna północnego wybrzeża Fuerteventury - mijały nas samochody z turystami i również piechurzy.
Komentarze
Prześlij komentarz